czwartek, 31 maja 2012

Dwudziesty album:
Cryptic Writings

Kolejny tydzień, kolejny post. Dzisiaj pod lupę wziąłem bardzo popularny w światku metalowym album "Cryptic Writings" Z racji, że jutro udaję się na Metalfest, dzisiejszy post napiszę przy współudziale mojego znajomego z którym się na niego wybiorę. Megadeth jest główna gwiazdą jutrzejszego wieczoru jak i całego festiwalu. Liderem kapeli jest Dave Mustaine, były gitarzysta Metallicy, w swojej kapeli przejął rolę głównego kompozytora, wokalisty oraz gitary prowadzącej. Megadeth zaliczany jest do Wielkiej Czwórki Thrash Metalu tuż obok Antahrax, Slayera i Metallicy, są to kapele, które wywarły najbardziej znaczący wpływ na gatunku metalu zwanym Thrash Metal. Thrash w tłumaczeniu znaczy miażdżyć, chodzi o to, że muzyka ta jest bardzo dynamiczna, agresywna i jednocześnie mocno uderza w uszy odbiorcy, bardzo wyrazistymi mocnymi gitarowymi brzmieniami. Muzyka ta wiele zapożyczyła z muzyki punkowej, chodzi o to aby muzyka poruszała ludzi miała coś do powiedzenia, był to pierwszy rodzaj metalu który zaczął poruszać sprawy polityczne, problemów na świecie. Testy Dave'a są pełne ekspresji, przemyśleń i jego wewnętrznych odczuć. Cytat z Wikipedii: "Nazwa zespołu to fonetyczne brzmienie angielskiego (megadeath) określenia hipotetycznej jednostki miar, oznaczającej liczbę miliona osób, które zginęłyby w wyniku eksplozji nuklearnej."

Na płycie znalazło się 8 kawałków. Jednym z moich ulubionych utworów jest "Trust", ponieważ jest to jeden z kawałków, który skłania do refleksji. Zaczyna się spokojnie i jednostajnie, by wybuchnąć niesamowitym riffem. Tekst opowiada o zaufaniu (jak mówi przecież tytuł), o tym, jak ciężko zaufać po wielu błędach po kilku zawodach. w refrenie słyszymy:
"My body aches from mistakes
Betrayed by lust
We lied to each other so much
That in nothing we trust"

Kawałek który najbardziej lubię zatytułowany jest "Vortex". Riff w tej piosence jest niesamowity, od razu angażuje słuchacza w cały utwór. Tekst nie jest tak oczywisty jak ten poprzedni, opowiada o "kłebowisku bólu(?)"(Vortex of pain). Słucha się tego naprawdę przyjemnie, riff jest naprawdę tłusty, wokal naprawdę ambitny a solówka na końcu niesamowita. Serdecznie polecam.

Nie mogę się doczekać jutrzejszego koncertu, można powiedzieć czekałem na tą chwilę pół życia! Trzymajcie się ludzie. In metal we trust! :D

niedziela, 20 maja 2012

Dziewiętnasty Album:
Arcross the Dark

Haha it łil bikom a biłikli blog i ges :D Ostatnio przejrzałem bloga i zdziwiłem się gdy nie zauważyłem posta o tym albumie, opiszę teraz najprzyjemniejszy zespół grający death metal - "Insomnium". Wszystkie ich piosenki z pewnością komponował mistrz mistrzów w swoim fachu. Brzmienie jest naprawdę ciężkie jednak wszystko się tu dopełnia w 150%. Pod względem technicznym imponują mi w każdej sekundzie. Sam chciałbym uczestniczyć w takim zespole :< Ile trzeba by nagrać doskonałe kawałki? Mistrzowskiego wokalisty grającego mistrzowsko na basie, dwóch mistrzowskich gitarzystów, i mistrza perkusji! Ten fiński zespół powstał w 1997 roku, pierwszy raz demo wydali w 1999 roku. Krążek który recenzuję jest czwartym oficjalnym albumem z 2009 roku.

W Polsce niewiele osób zna ten skład. Zazwyczaj obierają typową trasę koncertową dla młodszych zespołów. Mam tu na myśli wszystkie kraje sąsiadujące z naszym krajem. Ostatnio grali w Pradze ale pieniążki(a raczej ich brak) nie pozwolił mi się tam wybrać. Ja trafiłem na nich przypadkowo, na jednej z płyt które dostałem od wujka był ten zespół. Na początku podchodziłem do tych kawałków z dystansem jednak lecące w tle "The Lay of Autumn" przekonało mnie do nich i przekonuje do dziś. Gdy nie mam czego słuchać wystarczy że włączę ten album rozpocznę wyżej wymienionym kawałkiem i nie ma że nie ma czego słuchać! Ogólnie rzecz biorąc jak chciałbym określić się muzyką wybrałbym na pewno to o czym właśnie piszę. Jest to najpiękniejszy rodzaj muzyki jaki poznałem. Takie ostatnie przemyślenia: w sumie ta muzyka towarzyszy mi od jakiś dwóch i pół roku, innymi zespołami się jarałem bardziej lub mniej, ale "Insomnium" ciągle zostaje gdzieś tam na miejscu nieco powyżej pierwszego w moim rankingu, wszystko staje się bardziej epickie gdy w tle słyszysz te dźwięki :)

Kawałek otwierający płytkę zatytułowany został "Equivalence"(ang. równowartość). Rozpoczyna się spokojnym wejściem. Trwa bardzo długo bo aż minutę i trzydzieści sekund(prawie połowa utworu), dla mnie prawdziwy utwór zaczyna się gdy wchodzi bas, wtedy już wszystko jest na swoim miejscu i robi miejsce na perkusje. Szepty wokalisty rozmiękczają nogi xD Melodia na basie w tle gra, człowiek nie wie czego ma słuchać, dopiero za którymś razem idzie wszystko ładnie oddzielić. Nie pojmuję jak można to wszystko tak ładnie dopasować i zgrać. Same komentarze pod nagraniem na youtube mówią wszystko. Jest to prawdziwe arcydzieło i w moim sercu zostanie takie na zawsze. Prosta acz chwytliwa melodia odsyła człowieka gdzieś za granice wyobraźni, tam gdzie można wszystko :) Kończy się różnowartościowym co do wstępu zejściem, zmusza by słuchacz chciał więcej.

Nadszedł czas na największe dzieło wszechświata, coś na co cały świat tak naprawdę czekał ale nie wiedział o tym :) "The Lay of Autumn" daje możliwość zamienić każde dziewięć minut w jedne z najlepszych dziewięciu minut w życiu! Za duży splendor ma ten kawałek zostałem jego niewolnikiem xD Będę go słuchał do końca życia. Zaczyna się dosyć spokojnie, ale... Ale melodia na początku jest wszystkim, taki początek zapowiada naprawdę świetny kawałek. Na gryfie odległości nie są dalekie, tempo też nie jest niesamowite, jednak ta melodia jak tak chwytliwa, że nie można jej nie kochać. Razem z wokalem wchodzi zmiana tematu. Zaznaczam, że warto się momentami wsłuchać w grę perkusji - jest równie wspaniała co cała reszta. Następnie przychodzi spokojniejszy kawałek, dający możliwość popisu basisty-wokalisty. Następnie znowu wchodzi growl, z kolejnym riffem. Po tym wchodzi nieco bardziej dynamiczny kawałek, później wracamy do pierwszej melodii i osiągamy pieprzoną nirwanę! Śmieszne jest to że muzyka potrafi tak wpływać na ludzi. Drugi kawałek utworu zaczyna się po czwartej minucie. Nie wyróżnia się niczym specjalnym, nadal jest świetny. Ciągle podziwiam grę prowadzącego gitarzysty. 5:45 wchodzi spokojniejszy moment. Uszy mogą sobie odpocząć i rozkołysać się przy basowej melodii. Następnie gdy wchodzi pulsująca melodia człowiek znowu odpływa, mi się ten moment kojarzy ogólnie ze zwycięstwem. Piosenka zaczyna się kończyć zaraz przed ósmą minutą, wszystkie wątki są rozwiązywane a wokaliście pewnie chce się pić :) Wspólna praca gitar na końcu jest niezwykle przyjemna i zakończenie jak zwykle zostawia niedosyt :)

Post temu nie dałem listy kawałków, po co to komu? Wy z tego nic nie macie, a ja muszę się narobić :D Cieszy mnie fakt, że jest kilka osób czytających moje wypociny. Nie spodziewałem się tego, jest to dla mnie naprawdę miłe zaskoczenie. Trzymajcie się ze mną a nie skończę pisać tak prędko.
Haha, najbardziej pochwalony album wszechczasów :)
Niech Insomnium będzie z wami~!~!~!

niedziela, 6 maja 2012

Osiemnasty album:
See You on the Other Side

Cholera jasna, tyle wolnego i się skończyło. Człowiek wpada w depresyjny nastrój. KoRn to naprawdę depresyjna muzyka, koleś przerzuca cały swój smutek w nagrania. W wyniku powstaje naprawdę ciężka muzyka. Efekt to jest pożądany, momentami potrafię słuchać tego w koło, przyszedł na to czas.

Oto trochę wikipedii na wstęp: "Korn (oficjalna pisownia: KoЯn) – amerykańska grupa muzyczna wykonująca nu metal. Powstała w 1993 roku w Bakersfield w stanie Kalifornia po rozwiązaniu formacji L.A.P.D. Od 2009 roku oficjalny skład formacji stanowią Jonathan "Hiv" Davis, James "Munky" Shaffer, Reginald "Fieldy" Arvizu oraz Ray Luzier. Według danych z 2009 roku zespół sprzedał 16 mln płyt w Stanach Zjednoczonych oraz 32 mln na całym świecie. Grupa sześciokrotnie nominowana do nagrody amerykańskiego przemysłu fonograficznego Grammy została nagrodzona dwukrotnie. W 1999 roku za utwór "Freak on a Leash" i w 2002 roku za kompozycję "Here to Stay"."

Ogólnie przeszłość frontmana zespołu Jonathana jest bardzo niewesoła stąd tyle smutku w przekazie i stąd w nich jest tyle uczuć. Dla wielu mogą być to tylko kawałki w których gościu się drze. Wyraża siebie jak każdy ambitniejszy artysta. Jego wspomnienia zawarte są w dużej pigułce w kawałku "Daddy" z debiutowego albumu "Korn" jednak nie o nim dziś. "See You on the Other Side" to ósma płyta składu wydana w 2005 roku. Zawiera najwięcej spokojnych i melancholijnych kawałków, na które osobiście mam ochotę. Jest też oczywiście kilka mocniejszych kawałków. Całość albumu opowiada raczej o zjawiskach społecznych, to co spotyka naprawdę wielkich mas, to czym ludzie żyją zaślepieni własną monotonią. Jest to jeden z ostatnich albumów po których wg. mnie zespół się niestety wypala tracąc ciężkie brzmienie które osiągnąć może wyłącznie człowiek i jego instrument na rzecz muzyki elektronicznej i napieprzania po basie myśląc, że zlepek odpowiednio ułożonych sampli doda muzyce wydźwięk chwytający za serce. Owszem taka muzyka może być przyjemna jednak brak tu uczuć, za które tak bardzo ceniłem ten zespół. Wracając znowu do albumu - klimat jest prawie identyczny do poprzednich albumów i doskonale pokazuje co potrafi KoRn. Ogólnie z tego co kojarzę znajomi dobrze kojarzą utwory z tego albumu, myślę że jest godny polecenia jako pierwszy dla niektórych ;)

"Seen At All" to kawałek który aktualnie leci i czuję, że mogę go spokojnie zrecenzować. Czuć mrok na odległość, czuć przegraną i brak nadziei, trzeba odejść. Przesłanie jest proste: to co sami zepsuliśmy nie jesteśmy w stanie naprawić.(btw. dobrym akcentem powracającym do korzeni zespołu jest "solo" na dudach które wykonuje Jonathan, tak on gra na dudach.)

"I've seen it all
Still can't taste it
Smashed to the wall
Brought me to my knees
I've done it all
Fucked up, wasted
Still in my blood
Now inside i'm seen"

Drugim kawałkiem który opiszę jest "Tearjerker". Dosłownie po polsku to znaczy "wyciskacz łez". Ciągle mam w pamięci ten kawałek, poznałem go dosyć dawno temu siedząc przed monitorem czytając jakieś żmudne rzeczy o czymś. Nie pamiętam dokładnie o czym. Wiem tylko tyle że słuchałem tego później przez całą noc. Utwór mówi o samotności, która dotyka każdego z nas, choć przez chwilę. Czasem dłuższą, czasem krótszą. Słabsze umysły mogły by być skore do samobójstwa przy tej piosence :O Mnie ona wycisza i daje odpowiedni klimat to prostego myślenia. Nie zawsze człowiek ma ochotę na coś takiego, powiedziałbym, że raczej woli unikać takiej muzyki. Jednak gdy się jest w szarym nastroju...

and I wish I could feel it
and I wish I could steal it
abduct it, corrupt it
but I never can, it's just
Saturated loneliness

Ha, rozpisałem się trochę więcej niż chciałem w sumie. Może to i dobrze. Nie powpadajcie tylko w zły nastrój przeze mnie, macie na pocieszenie coś tutaj ;)