czwartek, 31 maja 2012

Dwudziesty album:
Cryptic Writings

Kolejny tydzień, kolejny post. Dzisiaj pod lupę wziąłem bardzo popularny w światku metalowym album "Cryptic Writings" Z racji, że jutro udaję się na Metalfest, dzisiejszy post napiszę przy współudziale mojego znajomego z którym się na niego wybiorę. Megadeth jest główna gwiazdą jutrzejszego wieczoru jak i całego festiwalu. Liderem kapeli jest Dave Mustaine, były gitarzysta Metallicy, w swojej kapeli przejął rolę głównego kompozytora, wokalisty oraz gitary prowadzącej. Megadeth zaliczany jest do Wielkiej Czwórki Thrash Metalu tuż obok Antahrax, Slayera i Metallicy, są to kapele, które wywarły najbardziej znaczący wpływ na gatunku metalu zwanym Thrash Metal. Thrash w tłumaczeniu znaczy miażdżyć, chodzi o to, że muzyka ta jest bardzo dynamiczna, agresywna i jednocześnie mocno uderza w uszy odbiorcy, bardzo wyrazistymi mocnymi gitarowymi brzmieniami. Muzyka ta wiele zapożyczyła z muzyki punkowej, chodzi o to aby muzyka poruszała ludzi miała coś do powiedzenia, był to pierwszy rodzaj metalu który zaczął poruszać sprawy polityczne, problemów na świecie. Testy Dave'a są pełne ekspresji, przemyśleń i jego wewnętrznych odczuć. Cytat z Wikipedii: "Nazwa zespołu to fonetyczne brzmienie angielskiego (megadeath) określenia hipotetycznej jednostki miar, oznaczającej liczbę miliona osób, które zginęłyby w wyniku eksplozji nuklearnej."

Na płycie znalazło się 8 kawałków. Jednym z moich ulubionych utworów jest "Trust", ponieważ jest to jeden z kawałków, który skłania do refleksji. Zaczyna się spokojnie i jednostajnie, by wybuchnąć niesamowitym riffem. Tekst opowiada o zaufaniu (jak mówi przecież tytuł), o tym, jak ciężko zaufać po wielu błędach po kilku zawodach. w refrenie słyszymy:
"My body aches from mistakes
Betrayed by lust
We lied to each other so much
That in nothing we trust"

Kawałek który najbardziej lubię zatytułowany jest "Vortex". Riff w tej piosence jest niesamowity, od razu angażuje słuchacza w cały utwór. Tekst nie jest tak oczywisty jak ten poprzedni, opowiada o "kłebowisku bólu(?)"(Vortex of pain). Słucha się tego naprawdę przyjemnie, riff jest naprawdę tłusty, wokal naprawdę ambitny a solówka na końcu niesamowita. Serdecznie polecam.

Nie mogę się doczekać jutrzejszego koncertu, można powiedzieć czekałem na tą chwilę pół życia! Trzymajcie się ludzie. In metal we trust! :D

niedziela, 20 maja 2012

Dziewiętnasty Album:
Arcross the Dark

Haha it łil bikom a biłikli blog i ges :D Ostatnio przejrzałem bloga i zdziwiłem się gdy nie zauważyłem posta o tym albumie, opiszę teraz najprzyjemniejszy zespół grający death metal - "Insomnium". Wszystkie ich piosenki z pewnością komponował mistrz mistrzów w swoim fachu. Brzmienie jest naprawdę ciężkie jednak wszystko się tu dopełnia w 150%. Pod względem technicznym imponują mi w każdej sekundzie. Sam chciałbym uczestniczyć w takim zespole :< Ile trzeba by nagrać doskonałe kawałki? Mistrzowskiego wokalisty grającego mistrzowsko na basie, dwóch mistrzowskich gitarzystów, i mistrza perkusji! Ten fiński zespół powstał w 1997 roku, pierwszy raz demo wydali w 1999 roku. Krążek który recenzuję jest czwartym oficjalnym albumem z 2009 roku.

W Polsce niewiele osób zna ten skład. Zazwyczaj obierają typową trasę koncertową dla młodszych zespołów. Mam tu na myśli wszystkie kraje sąsiadujące z naszym krajem. Ostatnio grali w Pradze ale pieniążki(a raczej ich brak) nie pozwolił mi się tam wybrać. Ja trafiłem na nich przypadkowo, na jednej z płyt które dostałem od wujka był ten zespół. Na początku podchodziłem do tych kawałków z dystansem jednak lecące w tle "The Lay of Autumn" przekonało mnie do nich i przekonuje do dziś. Gdy nie mam czego słuchać wystarczy że włączę ten album rozpocznę wyżej wymienionym kawałkiem i nie ma że nie ma czego słuchać! Ogólnie rzecz biorąc jak chciałbym określić się muzyką wybrałbym na pewno to o czym właśnie piszę. Jest to najpiękniejszy rodzaj muzyki jaki poznałem. Takie ostatnie przemyślenia: w sumie ta muzyka towarzyszy mi od jakiś dwóch i pół roku, innymi zespołami się jarałem bardziej lub mniej, ale "Insomnium" ciągle zostaje gdzieś tam na miejscu nieco powyżej pierwszego w moim rankingu, wszystko staje się bardziej epickie gdy w tle słyszysz te dźwięki :)

Kawałek otwierający płytkę zatytułowany został "Equivalence"(ang. równowartość). Rozpoczyna się spokojnym wejściem. Trwa bardzo długo bo aż minutę i trzydzieści sekund(prawie połowa utworu), dla mnie prawdziwy utwór zaczyna się gdy wchodzi bas, wtedy już wszystko jest na swoim miejscu i robi miejsce na perkusje. Szepty wokalisty rozmiękczają nogi xD Melodia na basie w tle gra, człowiek nie wie czego ma słuchać, dopiero za którymś razem idzie wszystko ładnie oddzielić. Nie pojmuję jak można to wszystko tak ładnie dopasować i zgrać. Same komentarze pod nagraniem na youtube mówią wszystko. Jest to prawdziwe arcydzieło i w moim sercu zostanie takie na zawsze. Prosta acz chwytliwa melodia odsyła człowieka gdzieś za granice wyobraźni, tam gdzie można wszystko :) Kończy się różnowartościowym co do wstępu zejściem, zmusza by słuchacz chciał więcej.

Nadszedł czas na największe dzieło wszechświata, coś na co cały świat tak naprawdę czekał ale nie wiedział o tym :) "The Lay of Autumn" daje możliwość zamienić każde dziewięć minut w jedne z najlepszych dziewięciu minut w życiu! Za duży splendor ma ten kawałek zostałem jego niewolnikiem xD Będę go słuchał do końca życia. Zaczyna się dosyć spokojnie, ale... Ale melodia na początku jest wszystkim, taki początek zapowiada naprawdę świetny kawałek. Na gryfie odległości nie są dalekie, tempo też nie jest niesamowite, jednak ta melodia jak tak chwytliwa, że nie można jej nie kochać. Razem z wokalem wchodzi zmiana tematu. Zaznaczam, że warto się momentami wsłuchać w grę perkusji - jest równie wspaniała co cała reszta. Następnie przychodzi spokojniejszy kawałek, dający możliwość popisu basisty-wokalisty. Następnie znowu wchodzi growl, z kolejnym riffem. Po tym wchodzi nieco bardziej dynamiczny kawałek, później wracamy do pierwszej melodii i osiągamy pieprzoną nirwanę! Śmieszne jest to że muzyka potrafi tak wpływać na ludzi. Drugi kawałek utworu zaczyna się po czwartej minucie. Nie wyróżnia się niczym specjalnym, nadal jest świetny. Ciągle podziwiam grę prowadzącego gitarzysty. 5:45 wchodzi spokojniejszy moment. Uszy mogą sobie odpocząć i rozkołysać się przy basowej melodii. Następnie gdy wchodzi pulsująca melodia człowiek znowu odpływa, mi się ten moment kojarzy ogólnie ze zwycięstwem. Piosenka zaczyna się kończyć zaraz przed ósmą minutą, wszystkie wątki są rozwiązywane a wokaliście pewnie chce się pić :) Wspólna praca gitar na końcu jest niezwykle przyjemna i zakończenie jak zwykle zostawia niedosyt :)

Post temu nie dałem listy kawałków, po co to komu? Wy z tego nic nie macie, a ja muszę się narobić :D Cieszy mnie fakt, że jest kilka osób czytających moje wypociny. Nie spodziewałem się tego, jest to dla mnie naprawdę miłe zaskoczenie. Trzymajcie się ze mną a nie skończę pisać tak prędko.
Haha, najbardziej pochwalony album wszechczasów :)
Niech Insomnium będzie z wami~!~!~!

niedziela, 6 maja 2012

Osiemnasty album:
See You on the Other Side

Cholera jasna, tyle wolnego i się skończyło. Człowiek wpada w depresyjny nastrój. KoRn to naprawdę depresyjna muzyka, koleś przerzuca cały swój smutek w nagrania. W wyniku powstaje naprawdę ciężka muzyka. Efekt to jest pożądany, momentami potrafię słuchać tego w koło, przyszedł na to czas.

Oto trochę wikipedii na wstęp: "Korn (oficjalna pisownia: KoЯn) – amerykańska grupa muzyczna wykonująca nu metal. Powstała w 1993 roku w Bakersfield w stanie Kalifornia po rozwiązaniu formacji L.A.P.D. Od 2009 roku oficjalny skład formacji stanowią Jonathan "Hiv" Davis, James "Munky" Shaffer, Reginald "Fieldy" Arvizu oraz Ray Luzier. Według danych z 2009 roku zespół sprzedał 16 mln płyt w Stanach Zjednoczonych oraz 32 mln na całym świecie. Grupa sześciokrotnie nominowana do nagrody amerykańskiego przemysłu fonograficznego Grammy została nagrodzona dwukrotnie. W 1999 roku za utwór "Freak on a Leash" i w 2002 roku za kompozycję "Here to Stay"."

Ogólnie przeszłość frontmana zespołu Jonathana jest bardzo niewesoła stąd tyle smutku w przekazie i stąd w nich jest tyle uczuć. Dla wielu mogą być to tylko kawałki w których gościu się drze. Wyraża siebie jak każdy ambitniejszy artysta. Jego wspomnienia zawarte są w dużej pigułce w kawałku "Daddy" z debiutowego albumu "Korn" jednak nie o nim dziś. "See You on the Other Side" to ósma płyta składu wydana w 2005 roku. Zawiera najwięcej spokojnych i melancholijnych kawałków, na które osobiście mam ochotę. Jest też oczywiście kilka mocniejszych kawałków. Całość albumu opowiada raczej o zjawiskach społecznych, to co spotyka naprawdę wielkich mas, to czym ludzie żyją zaślepieni własną monotonią. Jest to jeden z ostatnich albumów po których wg. mnie zespół się niestety wypala tracąc ciężkie brzmienie które osiągnąć może wyłącznie człowiek i jego instrument na rzecz muzyki elektronicznej i napieprzania po basie myśląc, że zlepek odpowiednio ułożonych sampli doda muzyce wydźwięk chwytający za serce. Owszem taka muzyka może być przyjemna jednak brak tu uczuć, za które tak bardzo ceniłem ten zespół. Wracając znowu do albumu - klimat jest prawie identyczny do poprzednich albumów i doskonale pokazuje co potrafi KoRn. Ogólnie z tego co kojarzę znajomi dobrze kojarzą utwory z tego albumu, myślę że jest godny polecenia jako pierwszy dla niektórych ;)

"Seen At All" to kawałek który aktualnie leci i czuję, że mogę go spokojnie zrecenzować. Czuć mrok na odległość, czuć przegraną i brak nadziei, trzeba odejść. Przesłanie jest proste: to co sami zepsuliśmy nie jesteśmy w stanie naprawić.(btw. dobrym akcentem powracającym do korzeni zespołu jest "solo" na dudach które wykonuje Jonathan, tak on gra na dudach.)

"I've seen it all
Still can't taste it
Smashed to the wall
Brought me to my knees
I've done it all
Fucked up, wasted
Still in my blood
Now inside i'm seen"

Drugim kawałkiem który opiszę jest "Tearjerker". Dosłownie po polsku to znaczy "wyciskacz łez". Ciągle mam w pamięci ten kawałek, poznałem go dosyć dawno temu siedząc przed monitorem czytając jakieś żmudne rzeczy o czymś. Nie pamiętam dokładnie o czym. Wiem tylko tyle że słuchałem tego później przez całą noc. Utwór mówi o samotności, która dotyka każdego z nas, choć przez chwilę. Czasem dłuższą, czasem krótszą. Słabsze umysły mogły by być skore do samobójstwa przy tej piosence :O Mnie ona wycisza i daje odpowiedni klimat to prostego myślenia. Nie zawsze człowiek ma ochotę na coś takiego, powiedziałbym, że raczej woli unikać takiej muzyki. Jednak gdy się jest w szarym nastroju...

and I wish I could feel it
and I wish I could steal it
abduct it, corrupt it
but I never can, it's just
Saturated loneliness

Ha, rozpisałem się trochę więcej niż chciałem w sumie. Może to i dobrze. Nie powpadajcie tylko w zły nastrój przeze mnie, macie na pocieszenie coś tutaj ;)

niedziela, 22 kwietnia 2012

Siedemnasty album:
Toxicity

Omfg męczący tydzień, pomyśleć, że zbliża się wstępnie jeszcze bardziej męczący. Na szczęście ostatnio przypomniałem sobie o pewnym ciekawym zespole. System of a Down to z pewnością jeden z popularniejszych metalowych kapeli. Ich muzyka jest przystępna, ale mimo wszystko niezwykle ambitna. Im jako niewielu udało się doskonale połączyć ostre dynamiczne kawałki z powolnymi przerywnikami pełnymi progresji. Doskonałym przykładem na to jest "Chop Suey", ale o tym później.

Z wikipedii: "System of a Down – amerykański zespół muzyczny wykonujący metal alternatywny. Zespół został założony w 1994 roku w Glendale w stanie Kalifornia przez muzyków pochodzenia ormiańskiego. Działalność zespołu została zawieszona w 2006. W 2011 roku formacja wznowiła działalność.

Btw. Ormianie (orm. Hajer, Հայեր) – naród indoeuropejski zamieszkujący początkowo obszar Zakaukazia i Wyżyny Armeńskiej, posługujący się językiem ormiańskim. W wyniku wielowiekowych emigracji, obecnie częściowo rozproszeni, tworzą 5-milionową diasporę. Jednym z filarów tożsamości Ormian jest przynależność do jednego z trzech głównych Kościołów ormiańskich. Ormianie to starożytny naród, szczycący się 3000-letnią historią. Jednocześnie to najstarszy chrześcijański naród na świecie - chrzest przyjęli w 301 r. n.e."

Co do zespołu - wokal Serja "uwiedzie" każdego, on nadaje się w sumie do wszystkiego, pomoc gitarzysty Darona Malakiana wspomaga cały efekt. System gra muzykę, która podoba się każdemu, bez względu na jego preferencje muzyczne. To jest w tym najpiękniejsze. Trzeba jednak przyznać, że ich sukces opiera się w sumie na tym albumie, szczególnie na wcześniej wspomnianej piosence "Chop Suey". To piosenka idealna, z powolnym wejściem, wybuchem w dalszej części, spokojniejszymi momentami i wokalem Serja. Tytuł to niby nazwa zupy, jednak myślę, że chodzi o inne znaczenie - samobójstwo. Utwór jest znany każdemu, powstało wiele remixów czy obrazków na kwejku czy 9gagu jak np. "I don't always wake up, but when I do I do chwsylyfdcxy little makeup" etc. :) Myślę, że mógłby to być hymn łączący choć na chwile ludzi wszystkich poglądów. Na youtubie ich kawałek ma 231342 głosów na tak i 5210 na nie. Nie wiem czemu.

Drugi kawałek który opiszę to "Toxicity" czyli tytułowy utwór. Według mnie kawałek jest dużo lepszy ze strony wokalu Serja. Może się tu wykazać całym swoim talentem. Sam tekst jest ambitniejszy lecz mniej chwytliwy. Artyści oceniają świat. Ten tekst jest wszystkim w pigułce:
Somewhere, between the sacred silence and sleep,
Disorder, disorder, disorder.

Jest jeszcze jeden utwór wart wspomnienia. Czysta progresja. Szczątkowy tekst, wielkie przesłanie - "Psycho"

Na płycie znajdziemy:

CD 1

  1. "Prison Song"
  2. "Needles"
  3. "Deer Dance"
  4. "Jet Pilot"
  5. "X"
  6. "Chop Suey!"
  7. "Bounce"
  8. "Forest"
  9. "ATWA"
  10. "Science"
  11. "Shimmy"
  12. "Toxicity"
  13. "Psycho"
  14. "Aerials"
  15. "Arto"
Bonus CD 2
  1. "Johnny"
  2. "Sugar"
  3. "War?"
  4. "Suite-Pee"
  5. "Know"

Nie dziwcie się czemu tak późno opisuję tak popularny album, bo jest tak popularny, że nie wymaga recenzji nikogo :)

niedziela, 1 kwietnia 2012

Szesnasty album:
Latelarus

Metal to nie jest muzyka dla każdego. Niektóre melodie potrafią wprowadzić w prawdziwą melancholię. Doskonałym przykładem takiej muzyki jest Tool. To muzyka do słuchania, wyłącznie. Przy niej można przestać myśleć o czymkolwiek. Doskonale również się śpi słuchając tego, polecam.

"Tool to amerykańska grupa wykonująca muzykę z pogranicza rocka i metalu progresywnego. Założona w 1990 roku w Los Angeles przez wokalistę Maynarda Jamesa Keenana, gitarzystę Adama Jonesa, basistę Paula d'Amoura i perkusistę Danny'ego Careya. Do 2007 roku zespół wydał cztery albumy studyjne które zostały pozytywnie ocenione zarówno przez fanów, jak i krytyków muzycznych.
Zespół dał szereg koncertów na całym świecie i uczestniczył w licznych festiwalach: Lollapalooza, Coachella, Download Festival, Roskilde, Big Day Out oraz Bonnaroo. Został wielokrotnie nagrodzony i wyróżniony w plebiscytach muzyki heavy metalowej, trzykrotnie otrzymał nagrodę amerykańskiego przemysłu fonograficznego Grammy. W samych Stanach Zjednoczonych grupa sprzedała blisko 11 mln egzemplarzy płyt. Podczas koncertów Tool prezentuje charakterystyczny rodzaj ekspresji, obejmujący rozwiązania scenograficzne z użyciem wizualizacji." - Wikipedia.

Latelarus to trzeci album zespołu, nie odstający zbyt wiele od reszty. Jest tylko troszkę dłuższy. Muzyka zawarta w tym albumie jest tajemnicza, ciężka i pasjonująca. Zresztą jak wszystkie inne. Wydany 15 maja 2001. To właśnie na nim został zawarty najlepszy kawałek tego składu - Schism. Nagrany jako pierwszy singel do albumu. Za ten utwór Tool otrzymał w roku 2002 nagrodę Grammy w kategorii "Najlepsze wykonanie - Metal". Jest świetny, jednak po odpowiednim zaangażowaniu. Wtedy właśnie "the pieces fit".

Polecam również tytułowy kawałek Latelarus. Jestem pewny, że każdy człowiek ten typ muzyku przeżywa całkowicie inaczej. Zapraszam do przeżycia po swojemu :D

Tytuły na płycie to:

  1. "The Grudge"
  2. "Eon Blue Apocalypse"
  3. "The Patient"
  4. "Mantra"
  5. "Schism"
  6. "Parabol"
  7. "Parabola"
  8. "Ticks & Leeches"
  9. "Lateralus"
  10. "Disposition"
  11. "Reflection"
  12. "Triad"
  13. "Faaip de Oiad"

Miszyn komplit, mam nadzieję, że komuś ta muzyka przypadnie do gustu :D Jest ambitna, sam nie zawsze mam ochotę. Widzimy się za tydzień!

niedziela, 25 marca 2012

Piętnasty album:
My Own Prison

Omgrox! Tym oto pozytywnym akcentem zaczynam recenzję niezbyt pozytywnego albumu. Wystarczy spojrzeć na samą okładkę by się zorientować, że treści przedstawiane na tym krążku nie będą zbyt wesołe, jednak muzyka tu zawarta jest niezwykle ambitna i porywająca. Nic dziwnego, koszty włożone w nią były niezwykle małe (6 tysięcy dolarów), a debiutancki krążek zespołu "Creed" zdobyła 6 platynowych płyt i jest w pierwszej dwusetce najlepiej sprzedających się albumów w Stanach Zjednoczonych wszech czasów.

"Creed" to amerykański zespół wykonujący muzykę z pogranicza rocka i grunge'u. Powstał w 1995 w Tallahassee na Florydzie. Wypromowali się poprzez miejscowe radio, ich droga do sukcesu nie była długa. "Creed" to zespół, który wspiął się muzyką a nie skandalami, jak to bywa u niektórych wykonawców.

Z wikipedii: "Creed jest czasem przypisywany pod rock chrześcijański, ponieważ pierwsze trzy albumy były poświęcone głównie pytaniom dotyczącym wiary, chrześcijaństwa i wieczności. Grupa nigdy nie podpisała kontraktu z wytwórnią specjalizującą się w tym nurcie muzyki, nigdy nie uczestniczyła w ważnych uroczystościach religijnych, ani nawet nie rozsyłała nagrań do chrześcijańskich rozgłośni radiowych. Mimo to, nazwa grupy dotyczy bezpośrednio chrześcijańskiego wyznania wiary, znanego jako Credo. Również niektóre tytuły utworów, takie jak "Higher", "My Sacrifice", "What's This Life For", "My Own Prison", "With Arms Wide Open" czy "One Last Breath" zawierają aluzję do Chrześcijaństwa, pomimo braku potwierdzenia tego faktu przez grupę." Jak dla mnie wszystkie wartości filozoficzne, dobra i zła itd. mogą być podporządkowywane do niemalże wszystkich religii.

Creed poznałem gdy usłyszałem kawałek "One". Mówi głównie o ludziach (hmm.. dziwne co nie? :D) i o ich nienawiści. Podmiot próbuje zmienić świat i ludzi jednak nie jest w stanie tego zrobić, gdyż jest sam na świecie. Kawałek jest świetny. Szczególną uwagę przykuwa pod koniec utworu mostek z dziwnym efektem, który potrafi wycisnąć łzy. Nie wiem jak osiągnęli to dźwiękowcy jednak jestem pod wrażeniem. Polecam ten utwór każdemu, bez względu na płeć, wiarę, więk i oczywiście gust muzyczny ;]

Nie zabraknie też tytułowego majstersztyku. "My Own Prison" to utwór promujący płytę. Tematyką nie odstaje od reszty. Moją uwagę przykuł tekst:
"Więc trzymam głowę wysoko ukrywając nienawiść która we mnie płonie
Która tylko napędza samolubną dumę
Wszyscy jesteśmy trzymani na uwięzi daleko od słońca które świeci tylko niektórym"
Muzyczna sfera tego utworu jest spokojna, jak dla mnie w zwrotkach chodzi głównie o tekst, jednak gdy wchodzi refren człowiek odpływa z muzyką. Ciężko opisać coś tak wspaniałego.

W albumie są:

  1. "Torn"
  2. "Ode"
  3. "My Own Prison"
  4. "Pity for a Dime"
  5. "In America"
  6. "Illusion"
  7. "Unforgiven"
  8. "Sister"
  9. "What's This Life For"
  10. "One"
  11. "Bound and Tied"
  12. "What's This Life For"
Udało się napisać w tydzień :D Mam nadzieję, że post się podoba i że doczekacie się kolejnego posta za tydzień! Trzymajcie się!

niedziela, 18 marca 2012

Czternasty album:
Century Child

Cholera.. Znowu napisałem go na drugi tydzień. Jednak nie zamierzam czynić go dwutygodnikiem : /

Wracając do tematu - opiszę teraz jeden z najlepiej sprzedających się albumów na świecie przy czym oczywiście najbardziej udanego albumu Nightwisha. Zrecenzuję krążek "Century Child". Nightwish to fiński zespół grający kiedyś gothic metal (w czasach gdy wokalistką była Tarja Turunen), był to niewątpliwie skład grający ten typ muzyki. Teraz śpiewa Anette Olzon, która nie ogarnia operowych kawałków Nightwisha przez co powinni nazywać się Nightwish 2. Co do albumu, powstał rok po odejściu starego basisty - Sami Vänskä zastąpionego przez Marca Hietala, który prócz basu wprowadził nowy wokal. Pomimo tego, że na początku humory w kapeli nie były najlepsze powstał najlepszy krążek który później został nagrodzony platynową płytą. Dodane zostały chórki i wokal basisty. Utwór "Bless the Child" z pewnością najbardziej przyczynił się do sukcesu albumu.

Z wikipedii dowiadujemy się:"Album Century Child wyszedł w maju 2002 roku i w ciągu dwóch godzin stał się w Finlandii Złota płytą. W ciągu następnych dwóch tygodni osiągnął status Platynowej Płyty (30 000 sprzedanych kopii). W albumie tym pojawiły się pewne nowe elementy np. żywa orkiestra, żywy chór i męski głos (śpiewany przez Marco). W tym samym czasie Nightwish zajmował najwyższe miejsca na fińskich listach przebojów zarówno wśród albumów jak i singli, po raz pierwszy w ich historii. Także za granicą odnosili sukcesy: w Niemczech album zajął piąte miejsce, a w Austrii piętnaste. W lipcu odbyła się trasa koncertowa w Ameryce Południowej. W Brazylii pierwsza edycja Century Child została wyprzedana w ciągu jednego dnia. W ojczyźnie muzyków album sprzedał się w liczbie 59 000 kopii, co dało im drugie miejsce na liście najlepiej sprzedających się albumów 2002."

Opiszę teraz kawałek "Bless the Child". Jest to utwór rozpoczynający płytę. Na początku słyszymy łagodne chórki i rozpędzające się klawisze Tuomasa Holopainena. Następnie ktoś recytuje jakiś tekst :) Jak dla mnie utwór zaczyna się od wejścia smyczków, bass jest równie dobrze wyraźny co wszystkie inne instrumenty, co jest bardzo przyjemne w tak udanych partiach jakie są tutaj. Po wejściu wokalu nic więcej nie trzeba. Człowiek zostaje porwany w otchłań idealnie współgrających instrumentów i wokalu. Ciężko opisać wszystkie przejścia i motywy, wszystko ładnie składa się w jedną część. Szczególnie chwytliwy jest tu refren, który zostaje powtórzony również na koniec kilka razy:
Why am I loved only when I'm gone?
Gone back in time to bless the child
Think of me long enough to make a memory
Come bless the child one more time
Całość kończy się również recytacją :)

"Upiór w operze, Upiór Opery (fr. Le Fantôme de L'Opéra) – powieść Gastona Leroux, publikowana w odcinkach w latach 1909-1910. Jest to historia Eryka, zdeformowanego fizycznie genialnego kompozytora, żyjącego w piwnicach Opery Paryskiej, którego łączy dziwny i tajemniczy związek z młodą solistką opery, Christine." Cover "soundtracku" Andrewa Lloyda Webbera, wystawianego wcześniej teatru "Upiór w operze" jest wyjątkowo udany i jak najbardziej pasujący do klimatu tego zespołu. Opowiada pasjonującą historię do tego. Zaczyna się mrocznymi tonami klawiszy by wybuchnąć później gitarą :D Jest to jak najbardziej udany cover, który sprawił, że utwór stał się naprawdę popularny. Zapraszam do przesłuchania!

Na krążku znajdziemy:

  1. "Bless The Child" - 6:13
  2. "End Of All Hope" - 3:55
  3. "Dead To The World" - 4:20
  4. "Ever Dream" - 4:44
  5. "Slaying The Dreamer" - 4:32
  6. "Forever Yours" - 3:51
  7. "Ocean Soul" - 4:14
  8. "Feel For You" - 3:55
  9. "The Phantom Of The Opera" - 4:10
  10. "Beauty Of The Beast: Long Lost Love - One More Night To Live - Christabel" - 10:21

Miłego słuchania~! Mam nadzieję, spodziewajcie się znowu posta po tygodniu, nie dwóch ;)

niedziela, 4 marca 2012

Trzynasty album:
Strings To A Web

Wybaczcie za moje zaniedbanie, byłem dosyć smutny ostatnimi czasy i większość czasu spędziłem na nic nie robieniu. Niedawno odkryłem co może napędzać człowieka takiego jak ja :> Mam motywację do roboty i ponad tysiąc wyświetleń za pasem! Następny album, który wziąłem pod celownik to "Strings To A Web" niemieckiego zespołu "Rage" (ang "wściekłość"). Grają głównie trash metal, łączą jednak elementy speedu, heavy i power metalu. Dużo osób kojarzy ich ze względu na kawałem "Straight to Hell", jednak jest w jednym ze starszych albumów. W albumie który opisuję dochodzą elementy smyczkowe. Zespół założony został w 1984 roku, płyta została wydana w 2010. Trzymają się co? Cały album trzyma się dosyć żywych riffów, typowo trashowej perkusji i elementów smyczkowych. Wokalista (Peter "Peavy" Wagner), jedyny stały członek zespołu(hmm, w końcu lider), pomimo upływu lat ma naprawdę świetny głos. Niedługo powstanie nowy album, 21, ponoć ma być dużo ostrzejszy od obecnego. Bardzo szanuję takie osoby, wiecznie młodzi rockmani wielbieni przez pokolenia, w sumie to sam chciałbym tak. Ale ciii. Dodam jeszcze, że mimo tego, że skład pochodzi z Niemiec całość śpiewana jest po angielsku. Osobiście się nie dziwię, niewiele zespołów przebiło się na skalę światową śpiewając w ojczystym języku(mam tu na myśli Rammstein'a).

Pora na dwa utwory. Najbardziej wpadły mi w ucho "Hellgirl" i "Purified". Głównie ze względu na wesoły klimat i znakomite riffy gitarowe. Głowa sama podskakuje podczas słuchania, utwory są bardzo rytmiczne i pomimo tego ciekawe. Cały czas coś się dzieje, nie ma czasu na nudę. Na krążku pierwszym w kolejności jest "Hellgirl". Ten utwór też opiszę jako pierwszy. Zauroczyłem się nim podczas gry w Heroes of Newerth . Później przez pewien czas co chwilę przełączałem piosenki na tą jedną, aż do znudzenia, ostatnio przypomniałem sobie o tym zespole i znowu słucham tego kawałka jak porąbany, pewnie znowu do znudzenia :) Kawałek rozpoczyna się płaczem dziecka, co pewnie oznacza narodziny tytułowej diabelnej dziewczyny. Szczególnie zainteresował mnie wers z tekstem
"Hellgirl is coming down from space to fill my empty life with grace"
Ma być ona czymś co spadnie z nieba i wypełni życie artysty spokojem. Przed tym jeszcze dowiadujemy się, że odnalazła nowe życie by wyjść z grzechu etc. Ogólnie tekst jest dosyć tajemniczy i można się w nim doszukać kilku wątków. Jestem pewny że każdy znajdzie coś dla siebie. Kocham ten utwór <2222

Drugi kawałek to "Purified". Nie muszę wspominać, że oprawa muzyczna jest naprawdę świetna :) Opowiada on głównie o ogniu oczyszczenia, do którego mamy wskoczyć, gdyż jesteśmy zepsuci do cna. Przemyślenia tak doświadczonego wiekiem człowieka mają z pewnością w sobie wiele sensu. Świat na którym żyjemy jest pełen zła i przydałby się ogień oczyszczenia na świecie. Więc "Burn till you purified"!

Tytuły na płycie to:

  1. "The Edge of Darkness"
  2. "Hunter and Prey"
  3. "Into the Light"
  4. "The Beggar's Last Dime"
  5. "Empty Hollow"
  6. "Strings to a Web"
  7. "Fatal Grace"
  8. "Connected"
  9. "Empty Hollow (Reprise)
  10. "Saviour of the Dead"
  11. "Hellgirl"
  12. "Purified" (Wagner)
  13. "Through Ages" - 2:06
  14. "Tomorrow Never Comes"

Album jak i cały zespół jest naprawdę świetny, cenię ich równie bardzo jak wielką czwórkę trash metalu. Trzymajcie się mocno! Cze~!

niedziela, 19 lutego 2012

Dwunasty album:
The War That Plagues the Lands

Witajcie czytelnicy! Nadeszła pora na kolejnego posta :D Poprzedni post był o pierwszym zespole, którego słuchałem nałogowo. Kontynuując opowiem o drugim z kolejności, jako gdy młody i wierzący we wszystko kurdupel szukałem czegoś nowego nie chcąc zetknąć się z tą "szatańską" stroną metalu. Wpisałem metal chrześcijański, później trafiłem na white metal(inaczej unblack) i tak oto trafiłem na Slechtvalka. Slechtvalk to holenderskie ugrupowanie wykonujące głównie viking metal. Powstało w 1999 roku. Nazwa pochodzi od holenderskiego określenia sokoła wędrownego. Zespół porusza tematy chrześcijańskie wyłącznie na dwóch pierwszych albumach. Ja opiszę ten drugi "The War That Plagues the Lands". W nim nie doszukałem się jakiś dobitnych chrześcijańskich motywów - było ich pełno tylko w pierwszym. Są, ale zanikają. Cały klimat albumu polega raczej na viking metalu. Charakterystyczny scream, talerze (dzięki nim się tak jarałem tymi kawałkami) i gitara w tle są w sumie niepowtarzalne. Nieraz wracam na chwilę do tego zespołu by wyobrazić sobie hordę wikingów wychodzącą z drakkarów(takie statki wikingowe) i rozpieprzają wszystko co się rusza :) Szkoda, że nigdy nie pogowałem do takich kawałków.

"From behind the trees" to kawałek idealnie definiujący styl tego składu. Podwójna stopa, hi haty, gitara w tle i skrzeczący scream uzupełniany wejściami wokalistki. Teledysk jest dosyć niskobudżetowy ale pomysł w sumie mieli niezły, napad na gościa. Na końcu oprawcy uciekają zamiast ograbić ofiarę, czego nie rozumiem. Sam tekst w sumie opowiada o śmierci tego gościa, tak mi się wydaje. Smutne xD

Nadszedł czas na moment, dla którego pisałem tego posta - trwające 10 minut i 46 sekund arcydzieło, które porywa mnie wraz ze wszystkim na dokładnie 10 minut i 46 sekund :3 Riff na wejście idealnie wprowadza do podwójnej stopy wraz z krzykiem, po to by później zacząć tekst, który nie do końca rozumiem. Wiem tyle, że opowiada o przegranej bitwie, w której bohater o którym tu mowa umiera jako ostatni. Tekst jest pełen ekspresji i dramatyzmu, dokładnie opowiada o ostatnich myślach człowieka, który umierał w imię wyższej sprawy. Wszystkie przejścia są niezwykle płynne, stopa dyktuje tempo słuchania, a słuchacz mimowolnie udziela się - takie są moje odczucia. Ta piosenka to maraton, który zawiera w sobie tysiące tematów melodii itd. Główny riff (imo) zaczyna się dopiero w czasie 5:40. Wtedy gitara wchodzi na pierwszy plan a umierający bohater cierpi najwięcej. Agonia przepływająca przez ten krzyk jest niesamowita. Później jednak bohater nabiera wystarczająco dużo energii by wysłać sokoła by ten ostrzegł o porażce. Dalej idzie powoli do bram niebios, czuje jak odchodzi z tego świata nie zaznając bohaterskiej śmierci. Koniec jest najbardziej melancholijny z całego kawałka.

Na krążku znajdziemy:

  1. "Of Slumber and Death"
  2. "A Plea for the King"
  3. "From Behind the Trees"
  4. "My Last Call"
  5. "The Falcon's Flight"
  6. "A Call in the Night"
  7. "And Thus it Burns"
  8. "Burying the Dead"
  9. "War of the Ancients"
  10. "The Dragon's Children"
  11. "In Paradisum"
Dzięki wszystkim za czytanie bloga, dzięki wam mam coraz większą motywację do pisania. o/

poniedziałek, 13 lutego 2012

Jedenasty Album:
Vol. 3: (The Subliminal Verses)

Ha! Przerwa była niesamowicie długa. Widząc po skaczącym liczniku wejść wnioskuję, że czekaliście (oczywiście ci co czekali) na nowy post. Dziękuję wam za to! :D Nadszedł więc czas na kolejny post do którego włożę odrobinę serca i informacji z reguły zaczerpniętych z wikipedii :D Dzisiaj opiszę album zespołu, który wprowadził mnie do tej muzyki. Jest to Slipknot!






FillerPewnego pięknego wakacyjnego dnia, gdy byłem u babci wujek spytał się mnie czy chcę posłuchać jego muzyki. Bez zbędnego zastanawiania zgodziłem się. Ten mi pokazał teledysk "Left Behind". Jest dosyć hmm.. dziwny. Dzieciak z rzeźni(widocznie lubi ostrza) wraca do starej rudery, je płatki, później jest burza itd. Obejrzcie. Wracając do fillera - Na początku słyszałem sam szum i darcie mordy, później przesłuchałem te kawałki kilka razy, zacząłem rozróżniać dźwięki i tak się zaczeło. Specjalnie wydałem pieniądze zarobione ze ślubu na mp4 żeby słuchać tej muzyki :D Później był Slechtvalk - o tym niedługo

Slipknot to amerykańska grupa wykonująca muzykę z pogranicza heavy, nu, death i metalu alternatywnego. W albumie, który opisuję najwięcej jest alternatywnego z dodatkiem nu. Praktycznie wszyscy znali ten zespół ze względu na ich charakterystyczne maski. W 2010 Paul Gray - basista - zmarł w wyniku przedawkowania. Przerąbana sprawa z byciem bogatym i popularnym :/ Zespół jest bardzo popularny, i to nie tylko ze względu na kawałek "Psychosocial" z którym wiele osób właśnie kojarzy Slipknota. Przede wszystkim są to przemyślane teksty, żywe riffy i duża dawka agresji, która z pewnością najlepiej udziela się na koncertach :) Vol.3 zawiera w sobie to wszystko, lecz w nieco innych proporcjach niż pozostałe albumy. Niektóre utwory są tutaj po prostu nieco spokojniejsze. Inaczej. Są czasem spokojniejsze :D To za co szanuję ten album najbardziej to przeplatanie się ostrej muzyki z nieco spokojniejszymi niesamowitymi melodiami. Mam tu najbardziej na myśli kawałek "Vermillion".

"Vermillion" to kawałek, przy którym zawszę się wyciszałem i starałem go rozgryźć. Zawsze kojarzyła mi się z kosmitami zabierającymi krowy z farm.. Teraz po rzuceniu okiem w tekst stwierdzam, że jest o narkotykach. Wspaniała, która jest dla mnie wszystkim, jednakże zostaje po niej tylko smutek. Najbardziej w tym kawałku lubię końcówkę. Tutaj Corey Taylor (wokalista) wkłada najwięcej uczuć. "She isn't real, I can't make her real" wrzeszczy w tle melodyjki z cymbałek.

"Before I Forget" to najbardziej przystępny kawałek z tego krążka. Podobał się każdemu, któremu to puściłem. "BEFORE I FORGET THAT!" znowu wrzeszczy, przekazując, że pamięta póki pamięta :D Tekst jak to tekst, nie do końca da się go przełożyć tak, jak chciał autor. Chyba że to Disco-Polo ale to już inna sprawa. Oprawa muzyczna w tej piosence jest przednia, być może najlepsza ze wszystkich utworów tej grupy :) Wystarczy przesłuchać kilka sekund by się przekonać - riff jest naprawdę tłustyyy.

Na krążku znajdziemy:

  1. "Prelude 3.0"
  2. "The Blister Exists"
  3. "Three Nil"
  4. "Duality"
  5. "Opium of the People"
  6. "Circle"
  7. "Welcome"
  8. "Vermilion"
  9. "Pulse of the Maggots"
  10. "Before I Forget"
  11. "Vermilion Pt. 2"
  12. "The Nameless"
  13. "The Virus of Life"
  14. "Danger - Keep Away"

P.S. Panie Lisik - proszę uprzejmię o zaliczenie tego posta na ubiegły tydzień, myślę, że w piątek albo sobotę opiszę jakiś inny na ten tydzień! Do reszty - mam nadzieję, że objętość posta odrobi chociaż trochę czasu, w którym nic nie pisałem. Cheers!

niedziela, 8 stycznia 2012

Dziesiąty Album:
Volume One

Witam ponownie! Przeleję w ten post trochę smutku, który mnie ogarnia :C Ostatnio nie mam ochoty na nic (zainstalowałem windowsa 8 i to wszystko co dziś zrobiłem), w sumie jedynie ta muzyka jako tako jest w stanie ukoić moje zdołowanie. Nic mi się nie chce, w sumie mógłbym tego słuchać cały czas. Tak wiem, to nie jest metal, kij z tym - to jest mój blog i będę pisał o czym chcę :D

Dobra, pora pisać trochę na temat. "Volume One" jak mówi sama nazwa jest pierwszym albumem wytwórni muzycznej "Two Steps From Hell". Nie można go nazwać zespołem, gdyż nie ma stałego składu a ich główna rola to nagrywanie muzyki do gier i filmów takich jak Harry Potter i Zakon Feniksa, Star Trek, Mroczny rycerz, 2012, X-Men 3: Ostatni bastion, Avatar. Nie znam innych albumów, wiem, że już pierwszy pokazuję niesamowitą klasę. Ich muzyka jest niesamowita, wciągająca, nie zajmująca, płynąca jak rzeka. Żeby cieszyć się ich muzyką nie trzeba się jakoś specjalnie angażować, ich wyniosłe dźwięki same skłaniają do oddania się tonom tej muzyki.

Cytat z wikpedii: "Muzyka tego typu stała się popularna dzięki piractwu Internetowemu. Albumami niedostępnymi w publicznej sprzedaży dzielono się na forach Internetowych, a zwiększająca się świadomość spowodowała, że przy okazji publikacji kolejnych trailerów coraz więcej ludzi interesując się muzyką w nich zawartą, mogło poznać konkretny tytuł. Po sukcesie w publicznym wydawnictwie wytwórni Immediate Music, Two Steps From Hell pod wpływem nacisku fanów wydało pierwszą płytę w 2010 roku zatytułowaną "Invincible". W przygotowaniu są kolejne dwa albumy zaplanowane na rok 2011 oraz solowy projekt jednego z członków grupy, Thomasa Bergersena, zatytułowany "Illusions"." Oznacza to, że nikt ich nie promował, ich muzyka jest tak świetna, że nie potrzeba tu żadnej komercji!

W połowie pisania tego posta stwierdziłem, że nie wiem jakie dokładnie utwory będę opisywać, w sumie zasypiałem przy tej muzyce i nie pamiętam za wiele, tym bardziej tytułów. Mój ulubiony kawałek to "Exodus" z drugiej płyty - najbardziej mi wpadł w ucho. Ten trwający jedną minutę i trzydzieści sześć sekund kawałek zawiera wszystko co powinien. Odpowiednio rozpędzające się wejście, dynamiczne przerywniki i chór :D Zakończenie jest dosyć dziwne, chociaż mnie to nie dziwi, gdyż to było pewnie nagrywane na potrzeby jakiegoś filmu. Lubię ten kawałek :)

Drugim utworem jaki, hmm, opiszę będzie "Two Steps From Hell" z pierwszej płyty. Zaskakujący tytuł czyż nie? Odbieram go raczej jako kawałek popisowy, jest równie wspaniały jak "Exodus", tylko ten bardziej kojarzy mi się z orkami, poprzedni z Persją :) W każdym bądź razie - polecam!

Na płycie znajdują się utwory w dwóch wersjach - z chórem i bez. Ja te bez usuwam, bo są takie puste. Cały album składa się z trzech płyt, a wypisywanie wszystkich utworów sprawiłoby, że ten post byłby tak samo wysoki jak 2 zwyczajne! W każdym razie - POLECAM!

Humor nieco poprawiony :3